Dzieciństwo powinno być trochę brudne. Pełne zwierząt, roślin, wody, piachu, bakterii. I pełne innych dzieci. To jest ważne, żeby dzieci unurały się w błocie i wygłaskały stado kotów. Głęboko wierzę, że wyrosną z nich wtedy wrażliwi dorośli. I przede wszystkim odporni.
Dlatego zabrałam moje córki do stadniny w Siedlnicy. To blisko Wschowy, w woj. lubuskim.
Gdy byłam nastolatką, spędzałam tam niemal każdą wolną chwilę, zasuwając z Głogowa na rowerze 30 km w jedną stronę. Kochałam to miejsce. Niezależnie, co się działo wszędzie, tam było dobrze. Tam realizowało się moje zamiłowanie do wsi, ziemi, koni, lasu i rozległych pól.
Toteż zabrałam tam córki. Odnalazły się natychmiast.
Z przyjemnością patrzyłam, jak biegają boso po trawie i po piachu, wstają rano karmić konie, psy i koty, skaczą do jeziora z końskiego grzbietu - same to wymyśliły, a koń był cierpliwy. Dziesięciolatki uczyły ośmiolatkę utrzymania się w siodle - nie wtrącałam się, tylko patrzyłam. Byłam obok na wszelki wypadek, lecz w ciszy, aby dzieci czuły się wolne.
Lokalizacja:
Siedlnica koło Wschowy
Date:
15 sierpnia 2015 r.