Było chyba około 19.00. Przygotowywałyśmy marynatę do pokrojonych kawałków kurczaka. Rozrywałam w zapamiętaniu torebki z przyprawą.
- Ewa, wsypałaś tam 6 paczek tymianku?!
- Tak jest w przepisie.
- Sześć paczek?!
Natychmiast tracę pewność, a w kuchni zalega cisza. Wszystkie trzy zaglądamy do miski.
- Spokojnie, po prostu zadzwońmy do Anity - zarządza Ola a ja wybieram numer:
- Anita, powiedz, że do tego kurczaka miało być sześć paczek tymianku.
- Ile?! Jak to sześć!
- Noo - jąkam się przez telefon - napisałaś 2,5 łyżeczki, czyli 8 gram, jak pomnożymy przez 10 porcji, to wyjdzie 6,5 paczki. W paczce jest 12 gram.
- Aaaa, to wszystko w porządku. Sześć paczek jest okay.
Przez chwilę poczułam się tak, jakbym nie zdała matury.
To wszystko przez te ilości, które i tak wydają się ambiwalentne. Jest ich i dużo, i mało jednocześnie. Każdy przepis został ustalony na jedną porcję, a gotujemy tak, aby było po 10 porcji każdego dania.
Ale po kolei.
Lokalizacja:
Jeszkowice, Gmina Czernica
Date:
14 maja 2023 r.
Mam szansę zabrać na wyprawę własną żywność w postaci liofilizatów. Zrobią je studenci Koła Naukowego z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu (w którym pracuję). O tej fenomenalnej historii będzie dokładniej w następnym wpisie, gdy już przypatrzę się całemu procesowi i obfotografuję pracę tych młodych ludzi.
Tylko muszę im przynieść gotowe dania.
Oczywiście cały ten plan brzmi cudnie i nieskomplikowanie... aż do chwili, w której zaczęła się cała akcja.
Anita Ogły jest najlepszą dietetyczką ever - wiedza x doświadczenie spotęgowane przez nastawienie. Ona wie, czego potrzebuje wyczynowiec, ponieważ ma męża ultramaratończyka, którego żywi od lat i supportuje na najbardziej wyczerpujących biegach świata. A obok niego i innych biegaczy, którzy świetnie radzą sobie na dziesiątkach i setkach kilometrów. Obgadałyśmy więc, że potrzebuję, aby każda moja porcja:
- miała nie mniej niż 1 tysiąc kalorii (w kupnych lio trudno to osiągnąć);
- zawierała istotne dla zdrowia składniki w takich dawkach, że mogę je spokojnie wytracać w czasie marszu a nie będę wyczerpana;
- była sycąca, abym długo nie czuła się głodna i mogła jeść w systemie: rano i wieczorem;
- była bardzo smaczna i różnorodna, co uratuje moją głowę w chwilach zwątpienia.
Anita ułożyła dla mnie 10 przepisów różnorodnych dań, w których było wszystko: kilka gatunków mięs, wszelakie kasze, ryże, makarony, komosy ryżowe, grzyby, mleko kokosowe, śmietana, wiele warzyw, cały bukiet przypraw... Ja - na szczęście - mogę wszystko jeść, nie mam żadnych alergii i niewiele jest rzeczy, których nie lubię. Dużym ułatwieniem jest to, że jadam mięso.
Strona pracowni Anity: https://pracownia-dietetyczna.pl/
We wszystkich daniach znalazł się czarny czosnek.
Czarny czosnek powstaje poprzez przechowywanie normalnych główek czosnku w wysokiej temperaturze i wysokiej wilgotności przez okres około miesiąca. Proces produkcji powoduje ciemnienie czosnku, zmniejszenie intensywności zapachu i smaku oraz rozwinięcie nowych smaków i aromatów. Dostałam go w formie ząbków i ekstraktu, które dodawałyśmy do potraw.
Podobnie jak biały czosnek, czarny posiada wiele potencjalnych korzyści zdrowotnych. Zawiera naturalne związki siarkowe, flawonoidy i przeciwutleniacze. Dla mnie to po prostu naturalny antybiotyk, który będzie wzmacniał mój orgaznizm w trakcie wzmożonego i długotrwałego wysiłku.
Uzgodniłyśmy z Anitą, że każde danie będzie ugotowane na 10 porcji. To oznaczałoby, że będę miała do dyspozycji 100 wysuszonych paczek.
Wtedy radośnie pomyślałam, że zabiorę połowę do plecaka, a drugą połowę wyślę koledze do Norwegii i on mi ją przywiezie na trasę. Plan wydawał się dobry i na ten moment nic nie mąciło mojego spokoju. Przeciwnie!
-Możemy ugotować to u mnie - powiedziała Ola.
Ola Kołodziejczyk jest najlepszym menadżerem profesjonalnej kantyny ever. Prowadzi ją od wielu lat dla jednego największych zakładów przemysłowych we Wrocławiu. Kantyna ma dwa oddziały na terenie zakładu i kawiarnię. Ola zarządza trzema zespołami w trzech lokalizacjach i w jednej z kuchni gotuje. Spokój i opanowanie kojarzą się właśnie z Olą.
-Dziewczyny, przyjedźcie o 15.00. Wszyscy już rozejdą się do domów i spokojnie możemy zająć się daniami.
Oczywiście, że we dwie z Olą nie dałybyśmy sobie rady, gdyby nie Małgosia, która miała wolny dzień i zamiast pojechać w góry, przyjechała do ciężkiej pracy w kuchni.
Każdy ma swoje życie, swoje zajęcia, plany i priorytety - to jest wielką sztuką charakteru odłożyć je na bok i zaoferować pomoc albo odpowiedzieć na prośbę. Anita spędzała majówkę gdzieś na końcu świata, towarzysząc mimo złamanej nogi swojemu mężowi w jego sportowym przedsięwzięciu, a stworzenie tych przepisów wymagało czasu i uwagi. Ola pracowała od 7 rano, zaś następnego dnia jechała za granicę w góry, Małgosia miała wcześniej zacząć weekend i wyjechać sobie w góry - a ta praca przy gotowaniu zajęła mnóstwo czasu i była naprawdę ciężka. Mam nadzieję, że potrafię być tak samo dobrym człowiekiem.
Wszystkie zakupy robiłam przez dwa dni wcześniej.
Zaczęłyśmy równiutko o 15.00. Pierwszy raz widziałam, jak wygląda profesjonalna kuchnia - urządzenia, wyposażenie, zasady, trybiki, które pozwalają sprawnie przyrządzić ogrom jedzenia...
Ola nie widziała wcześniej przepisów, ale to nie ma znaczenia dla kogoś, kto naprawdę umie gotować.
Do Anity można było zadzwonić w każdej chwili i z każdym pytaniem.
Pracowałyśmy w pocie czoła: obierałyśmy, kroiłyśmy, mieszałyśmy, dosypywałyśmy... gotowało się w piecu indukcyjnym, gotowało się na palnikach... szorowałyśmy na bieżąco gary, patelnie, chochle, miski... dania się studziły i ostatecznie pakowałyśmy je do płaskich pojemników.
-Nie wiem, co mnie bardziej boli: nogi czy kręgosłup.
-My mamy tutaj tak codziennie. Na tym polega praca w kuchni. W tym miejscu uwijamy się we cztery, ale jeszcze trzeba wydawać posiłki i obsługiwać kasę fiskalną.
To niesamowite doświadczenie wejść w cudze buty. Popracować zupełnie inaczej niż człowiek jest przyzwyczajony. Popracować w zupełnie innym i oderwanym od swojej rzeczywistości zawodzie. To uczy pokory i przypomina o szacunku.
Skończyłyśmy równiutko o 23.00, czyli gotowanie 10 dość skomplikowanych ze względu na swoje bogactwo dań zajęło naszej trójce 8 godzin. W warunkach domowych zajęłoby ze 40. Jest faktem, że Ola do pracy dostała zespół zaangażowany, ale zupełnie nieprofesjonalny.
Położyłam siedzenia w aucie i zapakowałam skrzynie z pojemnikami. Nie byłam w stanie wypakować tego w domu, ledwo dowlokłam się do łóżka. Noc na szczęście była chłodna. Następnego dnia skoro świt opisałam dokładnie każdą paczkę i zawiozłam do Instytutu Inżynierii Rolniczej.
Zapakowaliśmy to wszystko do wielkiej zamrażarki. Musi być głęboko zamrożone przed procesem liofilizacji. Profesor stanął tak nad tym jedzeniem, pomilczał i powiedział:
-A Pani wie, że po wysuszeniu znacząco zmniejszy się waga, ale objętość raczej zostanie ta sama?
Czy znacie to uczucie, kiedy śpicie i przeżywacie cudowny sen, a nagle coś obcego wdziera się do tego snu i nie chce ustąpić? Przez chwilę wasz mózg próbuje to coś jakoś włączyć do fabuły, ale bez powodzenia, bo tym czymś okazuje się wredny dzwonek budzika stojącego poza zasięgiem ręki.
Takie właśnie miałam mniej więcej doznanie.
Wsiadłam do auta i wtedy zadzwoniła inna Małgosia, którą znam:
-Wiesz co, tak zachodzę w głowę, jak ty chcesz zmieścić te 50 paczek w swoim plecaku? Masz na to jakiś pomysł?
Czy zdarzyła się Wam kiedyś sytuacja, że stanęliście w pustym i bardzo długim korytarzu, gdzie było wiele zamkniętych drzwi? Gdzieś i za chwilę jesteście umówieni, ale nie wiadomo, za którymi drzwiami. Aż tu nagle jedne się otwierają i ktoś mówi: to tutaj.
Zaczęłyśmy rozmawiać... a z tej rozmowy wyniknęło rozwiązanie...
Jakie to będzie rozwiązanie i jak przebiegł proces liofilizacji - opiszę za kilka dni.
Na wyprawę zabiorę własną liofilizowaną żywność. Anita Ogły opracowała przepisy, gotowałyśmy w profesjonalnej kuchni Oli Kołodziejczyk.