parallax background

Czeska strona Gór Izerskich

Nad Bałtykiem - samotna wyprawa rowerowa po Kaszubach
Weekendowa wyprawa rowerowa po Kaszubach
28 lipca, 2020
Jesioniki i Pradziad w upalny sierpniowy dzień
10 sierpnia, 2020
Jesioniki i Pradziad w upalny sierpniowy dzień
10 sierpnia, 2020
Nad Bałtykiem - samotna wyprawa rowerowa po Kaszubach
Weekendowa wyprawa rowerowa po Kaszubach
28 lipca, 2020

Bierzesz dwa składniki: fantastycznych ludzi i przepiękne miejsce, mieszasz długo i bez wysiłku...
A w telegraficznym skrócie: zachód i wschód słońca na Orzeszniku, spanie Bóg wie gdzie, nocne Polaków rozmowy, dzienne też, wyszli w 13 osób, zaś wrócili w 15, ptasie kupy, pływanie w jeziorze i plaża nudystów, zero zapowiadanych burz. Czeskie Góry Izerskie były fantastyczne.

Tym samym szlakiem w czeskich Górach Izerskich, lecz w odwrotnym kierunku, szłam zimą, wiedząc, że pragnę tu wrócić. Kilkanaście osób miało czas i ochotę, żeby cieszyć się wspólną wyprawą. Edyta z Oławy przyjechała do mnie do domu, z Wrocławia odebrałyśmy obie Małgosie, a w Jeleniej dosiadł się Wojtek. Ola z Dejzą najdzielniejszym jamnikiem, jadąc z Wrocławia, skręciły najpierw do Świdnicy po Grzegorza, a później pod Karpacz po Marka. Magda z Kotliny Kłodzkiej zabrała drugiego Marka. Bartek z Arletą przyjechali spod Gór Sowich, a Tomek z lubuskiego (zawsze mam mylne wrażenie, że on ma najdalej). Spotkaliśmy się pod barokową katedrą w Hejnicach, zresztą spotkaliśmy się tam z Beatą i Zbyszkiem, którzy także wędrowali tymi szlakami. Stamtąd ruszyliśmy czerwonym na Orzesznik.

Ořešník ma 800 m n.p.m., na krótkim odcinku 3 km pokonaliśmy ponad 500 m przewyższeń, co oznacza, że trochę się zasapaliśmy. Mieliśmy zdążyć na zachód słońca, lecz kto powiedział, że oglądanie zmierzchu, zwłaszcza przy pełni księżyca nie jest fascynujące. Po drodze spotkaliśmy Dominika z Żanetą, Wiktorem i dzielnym Lemmym shih tzu, którzy tę samą trasę postanowili zrobić od rana, lecz odwrotnie.

Późną porą znaleźliśmy miejsce do rozbicia namiotów, po czym usiedliśmy sobie na liściach i popijaliśmy winko, które bohatersko wniosła na szczuplutkich pleckach Małgosia. I drugie winko, i wiśnióweczkę, i cytrynóweczkę... co zupełnie nie przeszkadzało interesującym rozmowom i historiom. Aż wreszcie resztki zdrowego rozsądku kazały się położyć - co nie znaczy spać.

Z samego rańca pobiegliśmy (nie wszyscy :) ) na wschód słońca, ale... niedaleki Smerk nam go trochę zasłaniał - coś tu poszło nie tak. Niespiesznie zwinęliśmy obóz, dobudziliśmy koleżanki, zjedliśmy śniadanie, ugotowaliśmy kawę i ruszyliśmy.

Dotarliśmy do jednego z przepięknych miejsc w Górach Izerskich - wodospadu Velký Štolpich na wysokości 819 m n.p.m. Wodospad ten spada ze ściany o wysokości 30 metrów kilkoma kaskadami. I tak naprawdę to dopiero początek, bo on leci dalej przez 3 km, pokonując w sumie 400-metrową różnicę poziomów. Kilka kociołków i niecek z lodowatą i czyściutką wodą zachęca do morsowania - to jednak rezerwat. Idąc żółtym szlakiem, napotkalibyśmy jeszcze trzy inne wodospady. Ale my chcieliśmy koniecznie Ptasie Kupy.

Nie omijając punktu widokowego Krásná Mářia na wysokości 884 m n.p.m., dotarliśmy czerwonym szlakiem do Ptačí kupy. Jest to interesująca grupa skał na wysokości 992 m n.p.m., na którą można się wdrapać. Nazwa... Czesi mają poczucie humoru. Nie spieszyliśmy się, zwłaszcza że jagody po drodze rosły obficie i wołały: zjedz mnie, zjedz mnie. Nieświadomi zupełnie, że ktoś nas goni, doszliśmy spokojnie do Holubnika (1070 m n.p.m.).

Piękny stamtąd roztacza się widok, dlatego zostaliśmy tam dłużej. Podziwialiśmy i jedliśmy drugie śniadanie. Aż tu nagle wyłonili się Michał z Wojtkiem. Tak, to prawda, byli umówieni ze mną, że dotrą do nas na Orzesznik o 7.00 rano. Owszem, spóźnili się z pół godziny, co nie zmienia faktu, że kompletnie o nich zapomniałam. Nie, nie można było skorzystać z telefonu, bo miałam programowo odłączony od netu. Kiedy opublikowałam trasę, napisało do mnie sporo osób, które chciały z niej skorzystać - razem, osobno, innym razem, z całości, z kawałka, odwrotnie... i zgubiłam dwóch chłopaków. Michał z Wojtkiem nie odpuścili, szli tropem jak prawdziwi myśliwi i ostatecznie upolowali grupę na Holubniku. Dostałam pokutę (cz. grzywna) - mam ulepić pierogi z jagodami. W ten sposób nasza trzynastka plus Dejza - najdzielniejszy jamnik powiększyła się do piętnastki.

Szlak się nam później lekko wypłaszczył. Skałki i leśne dróżki zamieniły się w drogę pokrytą asfaltem - niestety, czeska przypadłość. Zimą to wspaniałe miejsce na biegówki, zaś obecnie dla rowerzystów. Przy schronisku Nová Louka skręciliśmy w żółty szlak, a potem zeszliśmy z niego, docierając nad Jezioro Bedřichov i plażę nudystów. Skorzystaliśmy ze wszystkich uroków tego miejsca :P

Kiedy już popływaliśmy, wypiliśmy kawę, wróciliśmy do Hejnic zielonym szlakiem, spotykając po drodze Jolę z Danielem, którzy także od dwóch dni kręcili się po tej pięknej pętelce górskiej.

Ulewa, którą straszyły prognozy, spadała we właściwym momencie - gdy byliśmy w drodze do domu.

2 Comments

  1. Daniel pisze:

    Jak zawsze kiedy Ewa coś przygotuje Wszyscy są zadowoleni 🙂 GRATULACJE dla wytrwałych 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.